-Reklama-

6 rzeczy w porodzie, które nie były takie złe, jak myślałam

Gdy jesteś przed pierwszym porodem, nie trudno się denerwować i bać tego, co cię czeka. Szczególnie, jeśli w ciąży słyszałaś od innych mam jakie to traumatyczne wydarzenie. Na szczęście w wielu przypadkach, jak przychodzi co do czego, okazuje się, że nie taki diabeł straszny. Rzeczywistość może zaskoczyć cię pozytywnie. Tak jak mnie.

-Reklama-

Tym wpisem chciałabym dodać wam otuchy. Powiedzieć, że te straszne historie na porodówkach zdarzają się rzadko lub wcale. Że strach ma wielkie oczy a poród nie składa się tylko z ciężkich momentów. Niektóre rzeczy naprawdę nie są takie straszne, jak je malują a opowieści dziwnej treści niepotrzebnie wpędzają nas w stany nerwicy.

6 rzeczy, które nie były w porodzie takie złe jak myślałam

Odejście wód płodowych

Liczyłam na spektakularne chluśnięcie. Na wytryśnięcie wodospadu, który zaleje ogromną przestrzeń wokół mnie. Bałam się tego momentu, że przytrafi mi się w miejscu publicznym i narażę się tym samym na publiczny wstyd. Jak było naprawdę? Na pewno nie tak jak w filmie. Wody odeszły w domu a dokładniej w sypialni, jeszcze dokładniej – zaczęło się w łóżku. Ale nawet nie zmoczyłam prześcieradła. To uczucie podobne do niekontrolowanego oddania moczu. Gdy tylko poczułam, że wylatuje ze mnie coś ciepłego, zerwałam się z łóżka i pobiegłam do wanny. Ciśnienie wylatujących wód nie jest duże, na dodatek otwór, przez który wypływają też nie jest przecież jakiś wielki, wody więc wylatują cienkim strumieniem i jak się w porę zareaguje – nie narobią szkody. Wielkie halo!

Znieczulenie zewnątrzoponowe

Nasłuchałam się z wielu źródeł o złu znieczulenia. Niektórzy straszyli mnie, że wprowadzanie igły w kręgosłup wiąże się z ryzykiem naruszenia rdzenia kręgowego, inni przestrzegali przed skutkami ubocznymi, które będę odczuwać lata po porodzie. Nie wspominam o bólu, jaki miał mi towarzyszyć podczas podawania znieczulenia. Wszystko to sprawiło, że ZZO bałam się bardziej niż porodu i za wszelką cenę postanowiłam rodzić bez znieczulenia. Bolesne skurcze szybko zweryfikowały moje plany do tego stopnia, że postanowiłam podjąć ryzyko, którego tak się bałam. Zabieg podania znieczulenia trwał kilkadziesiąt sekund i poza delikatnym szczypnięciem, trudno mówić tu o jakimkolwiek bólu. Ulga przyszła po kilku minutach i był to najbardziej komfortowy etap porodu. Do dziś mam za sobą dwa porody i obydwa przy wsparciu ZZO. Żyję, chodzę, mam się dobrze i nie odczuwam żadnych dolegliwości, które mogłabym wiązać z tym zabiegiem.

Wypróżnienie przy porodzie

To chyba spędza sen z powiek każdej ciężarnej. Mimowolne oddanie kału podczas porodu się zdarza, o czym głośno mówią położne w szkole rodzenia i wszelkie podręczniki ciążowe. Dla mnie to był problem z dwóch powodów. Pierwszym był wstyd przed personelem szpitala. Bałam się jak to odbiorą i co w tej sytuacji się robi. Czy ktoś po mnie posprząta, czy będę musiała sama o to zadbać? Czy na mnie nakrzyczą, że nie wypróżniłam się wcześniej? Drugim problemem był tutaj mój mąż. Miał być obecny przy porodzie, do czego bardzo długo dojrzewał. Chciałam, by ten poród był idylliczny, taki jak z obrazka. Trochę postękam, pokrzyczę i urodzę jego piękną córkę a on przetnie pępowinę i będzie płakał ze szczęścia razem ze mną. Niekontrolowane wypróżnienie mocno burzyło mi ten obrazek. Do tego stopnia, że rozważałam wyrzucenie go z porodówki, byle tego nie oglądał. Jak przyszło co do czego, okazało się, że wiele strachu o nic. Po pierwsze, w naszym interesie działa natura, która funduje na końcówce ciąży każdej przyszłej mamie biegunkę. Czyści tak, że praktycznie podczas porodu nie ma co się wymsknąć. Po drugie są w aptekach magiczne płyny do lewatywy, które można użyć przed porodem, jeśli np. dzień wcześniej zjedliśmy obfity posiłek. O lewatywę można również poprosić położną w szpitalu. Ale nawet jeśli wszystko to zawiedzie (choć jest małe prawdopodobieństwo), nie ma końca świata. Mi się przydarzyło i nie było to coś, co zepsuło mi przeżywanie porodu. Położna szybko oddaliła „sprawę” w niebyt. Mój mąż niczego nie zauważył a ja nie poczułam żadnego zażenowania. Z rozmów z innymi mamami wiem, że to normalka takie niespodzianki i nikomu nie zdarzyło się, by z tego powodu miał jakiś dyskomfort. Pamiętajcie, położne niejedno widziały.

Lewatywa przed porodem – konieczna?
Nacięcie krocza

Brzmiało to strasznie. Kiedy położna w szkole rodzenia opowiadała nam, jak nacina się krocze w porodzie, byłam bliska zemdlenia. Dobrze wiem, co znaczy zaciąć się maszynką do golenia w tym miejscu a co dopiero poddać się głębokiemu okaleczeniu. Byłam przerażona, jak wyjaśniano nam, że nacięcie krocza to nacięcie skóry i mięśni na dość długim odcinku. Robiłam wszystko, by nie było w porodzie takiej potrzeby. Zgodnie z radami robiłam masaż olejkiem i łykałam olej z wiesiołka. Wszystko na nic. Moja córka ważąca grubo ponad 4 kg zmusiła pielęgniarkę do interwencji i nacięcie okazało się konieczne. Gdyby nie to, że w momencie nacięcia położna powiedziała mi co robi, w życiu nie domyśliłabym się, że właśnie nacina mi krocze. Zrobiła to na skurczu, gdy mój organizm zajęty był bólem porodowym. Mocno naciągnięta tkanka krocza była w pewnym sensie „znieczulona”. Jedyne co poczułam, to ulga. Ulga, gdy ta przeszkoda, której moja córka nie mogła pokonać, została zlikwidowana i wystarczyło jedno parcie, by wyszła cała na świat.

Pochwa publiczna

Niby wiemy, że poród jest dla personelu medycznego rutyną, ale i tak obdarte ze swojej intymności w najbardziej prywatnym momencie życia, mamy prawo czuć się dyskomfortowo. Tego właśnie się bałam. Tego uczucia, gdy w twoje krocze zagląda masa osób – najpierw na izbie przyjęć, potem na sali porodowej, na końcu codziennie przez cały pobyt w szpitalu po porodzie. Nasłuchałam się historii o tłumie studentów medycyny, którzy zaglądają w twoją pochwę i skrzętnie notują uwagi lekarza. Niewyobrażalne było dla mnie rodzenie we wspólnej sali z kimś obok, za parawanem. Nie chodzę topless nawet po plaży a tu mam pokazywać wszystko, co mam a nawet więcej. I to obcym osobom? Rzeczywistość nie była taka zła. Pierwszą córę, z braku wolnej sali pojedynczej, rodziłam w sali z inną rodzącą. W nosie miałam odgłosy dochodzące zza parawanu, bo tak naprawdę interesowało mnie tylko moje dziecko i mój poród a nie komfort kogoś jeszcze. W nosie miałam również to, że każdy kto przychodził do sali, mógł sobie pooglądać moje krocze. Badano mnie tak wiele razy, że przestało robić to na mnie wrażenie. Nawet te liczne, studenckie obchody nie były żadnym problemem. Nikt się przecież nie śmiał, nie drwił, nie komentował. Patrzyli tak, jak księgowa patrzy na wypełniony PIT. Taka praca 🙂

Szycie krocza

Gdy moja mama powiedziała mi, że szycie krocza boli bardziej od porodu, byłam przerażona. Jeszcze bardziej wtedy, gdy miałam za sobą poród i właśnie oczekiwałam na szycie naciętego krocza. I tu miła niespodzianka. Zanim położna przystąpiła do działania, wezwała anestezjologa, który uzupełnił kończące się znieczulenie ZZO. Samo szycie mogłam więc spokojnie przespać. Nie czułam nic poza dotykiem i było to dla mnie prawdziwym relaksem. Zdejmowanie szwów, przed którym też mnie ostrzegano – w moim przypadku w ogóle nie miało miejsca. Założono mi bowiem szwy rozpuszczalne, które wypadły same po kilkunastu dniach od szycia. Zamiast stresować się bolesnym zabiegiem, tuż po wyjściu ze szpitala po porodzie mogłam cieszyć się myślą, że szpitalne perypetie już za mną.

Zobacz jeszcze:

Czym zaskoczył cię poród? Historie mam
autor: iguana
foto: pixabay.com
-Reklama-

Musisz przeczytać

Podobne artykuły

Komentarze

1 KOMENTARZ

Jesteśmy też tutaj

236,433FaniLubię
12,800ObserwującyObserwuj
414ObserwującyObserwuj

Przeczytaj również