Zabawa czy objaw?
Pamiętam, jak kilka miesięcy temu rozmawiałam z koleżanką o jej synku. Energiczny, uwielbia biegać, rozrabiać, jest trochę rozkojarzony – typowy pięciolatek, pomyślałam. A ona już opowiadała, że zaczęła chodzić na konsultacje, bo podejrzewa u niego ADHD. Zapytałam, co dokładnie ją niepokoi. „Nie potrafi usiedzieć spokojnie na miejscu, ciągle coś robi i często mnie nie słucha.” Naprawdę? Czy my oczekujemy, że przedszkolaki będą siedziały jak aniołki i godzinami rozmawiały o sensie życia?
Dzieci mają swoją naturę – są ciekawe świata, energiczne, czasem krnąbrne. Ale dziś każde odbiegające od „normy” zachowanie jest traktowane jak objaw. Nie sądzę, by każde dziecko potrzebowało specjalisty. Czasem po prostu potrzebuje więcej cierpliwości ze strony rodziców, więcej zrozumienia dla faktu, że dziecko to nie mały dorosły.
Diagnoza – nowa moda?
Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że istnieją dzieci, które rzeczywiście potrzebują wsparcia. Autyzm czy ADHD to poważne kwestie, które mogą znacznie wpływać na życie dziecka i jego rodziny. Ale widzę też, że coraz częściej te diagnozy stają się czymś w rodzaju „mody”. Mam wrażenie, że niektóre mamy wręcz prześcigają się w opowieściach, jakie terapie ich dzieci przechodzą, jakie mają zalecenia.
Czasem mam wrażenie, że to nas, rodziców, bardziej interesuje. „Moje dziecko ma diagnozę” – jakby to miało dodawać nam prestiżu albo tłumaczyć wszystkie trudności wychowawcze. Może łatwiej jest powiedzieć, że dziecko ma ADHD, niż przyznać, że sami nie potrafimy nad nim zapanować? Może wygodniej jest słyszeć od specjalisty, że to kwestia „zaburzenia”, niż zmierzyć się z faktem, że nasze dziecko po prostu potrzebuje więcej uwagi, konsekwencji czy miłości?
Jak było kiedyś?
Pamiętam swoje dzieciństwo. Biegałam całe dnie z koleżankami, wspinałyśmy się na drzewa, robiłyśmy hałas, a czasem miałam problemy w szkole, bo gapiłam się przez okno. Ale nikt nie doszukiwał się u mnie zaburzeń. Rodzice byli surowi, ale kochający. Jeśli coś mi nie wychodziło, pracowali ze mną, zamiast od razu szukać specjalistów. Nikt nie mówił o „deficytach uwagi” czy „zaburzeniach sensorycznych”. Byłam po prostu dzieckiem – takim jak każde inne.
Oczywiście, czasy się zmieniły. Wiemy więcej o psychologii, neurologii, rozwoju dziecka. To świetnie, że możemy lepiej rozumieć nasze dzieci. Ale czy nie poszliśmy za daleko? Czy ta wiedza nie zaczęła działać na naszą niekorzyść? Czasem mam wrażenie, że dziś zwykłe dzieciństwo to za mało.
Czy warto tak się spieszyć z diagnozami?
Zamiast szukać na siłę diagnoz, może warto po prostu obserwować swoje dziecko. Dzieci różnią się od siebie – jedno jest spokojne, inne żywiołowe. Jedno szybciej uczy się pisać, inne woli skakać po kałużach. To normalne. Oczywiście, jeśli widzimy poważne trudności, które rzeczywiście utrudniają dziecku życie, powinniśmy szukać pomocy. Ale czy każda chwila nieposłuszeństwa, każdy wybuch złości albo gorszy dzień w szkole musi od razu oznaczać zaburzenie?
Może zamiast diagnoz i terapii warto spróbować dać dziecku więcej czasu na bycie dzieckiem? Więcej wsparcia, uwagi i zrozumienia? Może powinniśmy zaufać swojemu instynktowi, zamiast biegać od jednego specjalisty do drugiego?
Nie jestem psychologiem, ale jestem mamą – i uważam, że dzisiejsze dzieci mają prawo do bycia dziećmi. Bez łatki, bez diagnozy, bez presji bycia „w normie”. Nie wszystko musi być problemem. Czasem wystarczy miłość, cierpliwość i świadomość, że dzieciństwo to czas na błędy, hałas i niesforność. Może zamiast szukać problemów, powinniśmy po prostu cieszyć się tym, że nasze dzieci są sobą?
Gośka