Mamusie, jestem piąty dzień po cesarskim cięciu. Małemu zanikało tętno. Wszystko działo się tak szybko! Miałam rodzić naturalnie z mężem, więc cesarka to pierwsze rozczarowanie. Ważne, że uratowali dziecko. Ból okropny, bo wszystko działo się tak szybko, że pierwsze cięcie brzucha czułam. Później okropny ból rany, położne takie niemiłe… – nie chcę wspominać jak mnie stawiały… Okazało się, że aniołek jest chory i jeszcze długi pobyt w szpitalu nas czeka. Dostawiam małego do piersi, ale nie radzę sobie. Nieraz nie złapie, nie umiem go odbić, dają mi go na trochę, a potem zabierają… martwię się, że jestem złą matką. Bo co ze mnie za matka jak nie potrafię dziecka nakarmić! Skąd mam wiedzieć, czy on jest najedzony, dokarmiają go mlekiem modyfikowanym, a co jak pójdę do domu? Jak mam go karmić? Boże przeraża mnie to… trzymają go tu w jakiś betach powiązanych, bo wszędzie ma wenflony, nawet go do odbicia nie umiem ustawić – czekam chwilę i rezygnuję, bo nie wiem czy dobrze czy źle, a one nic nie pomogą… Największy problem jest ze mną, bo to piąty dzień jak ja non stop płaczę. Boje się depresji.. Wy od razu byłyście takie idealne? Może w domu, na spokojnie, będzie lepiej?