Mam na imię Karolina. Mamy, proszę nie oceniajcie mnie! Chciałam się tylko podzielić z Wami moją historią. Pewnie dla wielu z Was wyda się ona znajoma. Jeśli weźmiecie coś dla siebie z tej opowieści, da mi to przekonanie, że było warto.
Trudne początki…
Zawsze marzyłam o dniu, w którym zostanę mamą. W mojej wyidealizowanej wizji macierzyństwa nie było jednak miejsca na bezsenne noce, płacz z przemęczenia i bezsilności, brak czasu na posiłek. Nie pomyślcie sobie jednak proszę, że jestem naiwna! Oczywiście wiedziałam o tym wszystkim, jednak dopiero, kiedy doświadczymy tego na własnej skórze, przekonujemy się jakie to wszystko jest ciężkie… Dla mnie najgorszy był brak snu i ciągły lęk o bezpieczeństwo córeczki. Naprawdę. Bałam się jej odstępować na krok. Do tej pory, a Julka ma już dwa lata, jak o tym myślę, czuję niepokój.
Jeszcze w szpitalu wszystko było w porządku. Mała większość czasu spała. Personel medyczny był pomocny. Wiem, że u wielu z Was, trudności pojawiały się już w szpitalu, ale mi akurat trafiła się dobra opieka. Miałam też wtedy wsparcie mojego męża, Marka.
Nadeszła jednak chwila, gdy znaleźliśmy się do domu. Wtedy pierwszy raz poczułam się taka bezradna. A kiedy Marek wrócił do pracy, zrobiło się jeszcze ciężej. Jako bardzo zaradna osoba, postanowiłam, że muszę coś z tym zrobić. Wdrożyć jakiś plan. W końcu chodziło o dobro naszej małej córeczki i całej naszej rodziny!
Pierwsze, co sobie uświadomiłam to to, że moje wyobrażenie o karmieniu piersią było zbyt „romantyczne”. Wyobrażałam sobie, że będę zasiadać na fotelu w lnianej koszuli z małą u piersi i będą to nasze najpiękniesze chwile… Jak bardzo się myliłam. Okazało się, że nauka karmienia, to bardzo ciężka praca. Co mi wtedy pomogło? Spotkanie z doradcą laktacyjnym i laktator. Pokochałam to urządzenie! Dzięki temu mogłam pobierać pokarm, kiedy miałam jego nawał i dawało mi o możliwość wyjścia popołudniami, by przewietrzyć głowę. Nie musiałam się stresować, że mała zgłodnieje, bo wiedziałam, że Marek przygotowany zapas mleka dla niej.
Po drugie, stresowały mnie te wszystkie wyjścia z małą na szczepienia itd. Co mi wtedy pomogło? Poproszenie o pomoc mamę. We dwie osoby łatwiej zorganizować takie wyjścia. Szczególnie w okresie zimowym, kiedy trzeba się ciepło ubrać itd. Razem łatwiej to wszystko zorganizować.
Po trzecie, ten ciągły stres o bezpieczeństwo małej! Że się obudzi pod moją nieobecność, że nie usłyszę jak płacze.. Co mi wtedy pomogło? Elektroniczna niania! Serio, dziewczyny! Inwestycja w te dwa urządzenia: laktator i nianię, uratowała życie całej naszej rodziny, ale o tym za chwilę…
Co mi pomogło w organizacji?
Przede wszystkim planowanie. Pamiętajcie, drogie mamy, że chaos może nas najbardziej pogrążyć. Walczcie o codzienną rutynę, bo to dobre dla nas i dla dziecka! Zaczęłam sobie po mału wszystko normować – zapisywałam pory karmienia, drzemek. Z czasem z tych rozpisek zaczął się wyłaniać bardzo podobny obraz. Dni nabierały rytmu, normować zaczęły się też przez to także nocne pobudki. Oczywiście nie mówię, że to wszystko zaczęło tak nagle z dnia na dzień idealnie wyglądać. Najgorzej było, kiedy miała np. katar… Potem trzeba wszystko ustawiać od początku. Poczułam jednak, że odzyskuję nad tym wszystkim kontrolę.
Nie bójmy się korzystać z pomocy!
My mamy jesteśmy niezastąpione! Wiemy to wszyscy. Korzystanie z pomocy nie umniejsza nam. I nie mówię tu tylko o pomocy męża, mamy, siostry, teściowej, sąsiadki, ale także z pomocy nowinek technologicznych. Nasze babki, gdyby miały taką możliwość, też by z tego korzystały. To żadne bohaterstwo pozbawić się wszelkich sił i wycisnąć całą energię z siebie. I tu chciałam wam opowiedzieć jeszcze o jednej rzeczy, która uratowała moje macierzyństwo, wyciszyła moje lęki o bezpieczeństwo małej i przywróciła intymność między mną, a Markiem w sypialni (mogliśmy wynieść łóżeczko małej do drugiego pokoju). To była właśnie ta wspomniana niania elektroniczna. Jeśli pozwolicie, pokażę Wam model, który sprawdził się u nas idealnie to niania video Philips Avent Premium Full HD!
Chcesz wiedzieć więcej o tym modelu:
Dlaczego akurat ten model?
Ponieważ spełnił nasze oczekiwania pod wieloma względami:
- przede wszystkim ma możliwość korzystania z aplikacji
- można nagrać własne kołysanki – Julka najbardziej lubi takie śpiewane przez mamę 🙂
- obraz w niani jest bardzo dobrej jakości – zarówno w dzień, jak i w nocy i można go przybliżać za pośrednictwem zoom. Nie muszę się stresować, że czegoś nie dostrzegę.
- w razie braki wifi, niania przełącza się na fale radiowe, co także dało mi ogromne poczucie bezpieczeństwa
- ma opcję dwukierunkowej komunikacji, co oznacza, że możemy mówić do dziecka i słuchać go w tym samym czasie, bez żadnego opóźnienia, jak podczas rozmowy telefonicznej.
U nas to się wszystko fantastycznie sprawdziło. Być może dla Was ważniejsze są inne cechy niani. Warto jednak na pewno zwrócić uwagę na ten model. Więcej o nim znajdziesz na stronie: philips.pl
U nas w domu na pewno też pojawiło się wiele zbędnych akcesoriów, które do tej pory zbierają kurz… Nie wspomnę o stosie zabawek, którymi zostaliśmy zasypani przez rodzinę i znajomych… jednak warto wiedzieć, że istnieją takie rzeczy, które naprawdę ratują nasze macierzyństwo i dają przestrzeń na życie także poza nim.
Mam nadzieję, że choć trochę pomogłam Ci Mamo, która to czytasz!
Macierzyństwo jest podróżą pełną niespodzianek, ale przede wszystkim miłości i radości.
A Tobie co uratowało macierzyństwo?
Podziel się z nami swoją historią w komentarzach.
Artykuł powstał we współpracy z Philips Avent.