Patrycja Rataj: – Rzeczywiście brak osób towarzyszących: męża, czy partnera, jest dla kobiet często punktem załamania. Szczególnie ten moment samotnego przejścia przez drzwi. Pacjentki rozmawiają z bliskimi do ostatniego momentu przez telefon, czy kamerkę, ale to oczywiście nie to samo co fizyczna obecność drugiej osoby. W naturalny sposób tę rolę osoby wspierającej przejmuje personel szpitala. U nas z racji na wielkości oddziału dziewczyny są dobrze zaopiekowane. Możemy sobie pozwolić na to, że spokojnie z nimi posiedzieć, potrzymać za rękę, czy pomasować plecy w razie potrzeby. Najważniejsza jednak dla przyszłej mamy jest świadomość, co krok po kroku się wydarzy. Koncentrujemy się na tym, aby wszystko dokładnie wyjaśnić. Tłumaczymy na przykład, że będzie podłączona kroplówka albo zastosowany balonik, a przede wszystkim dlaczego tak się stanie.
To podejście zdaje egzamin?
Tak. Odpowiadamy na pytania, na bieżąco monitorujemy sytuację, proponujemy optymalną pozycję do porodu. Jesteśmy cały czas blisko. Mogę zapewnić, że mimo nietypowych okoliczności pacjentki nie mają powodów do obaw. Zdajemy sobie sprawę z tego, że są narażone na dodatkowy stres, dlatego tym bardziej robimy wszystko, żeby z uśmiechem wchodziły w ten wspaniały czas. Najważniejsze jest to, żeby zaufać personelowi, żeby o wszystkim mówić, pytać, nie bać się oceny. Kiedy kobieta to zrozumie, otworzy się, możemy dobrze nią pokierować. Każdej pani staramy się zapewnić maksymalny komfort. Kiedy rozmawiam z mamami, które przeszły z nami przez poród mówią, że udało nam się stworzyć fajną atmosferę. W ankietach, które pacjentki wypełniają przy wyjściu z oddziału, znajdujemy opinie, że jesteśmy wręcz nadopiekuńczy – oczywiście w tym pozytywnym znaczeniu. I to dla nas ogromna satysfakcja.
Budowanie świadomości i tłumaczenie jest szczególnie ważne w czasach, gdy mamy są chociażby pozbawione tradycyjnej szkoły rodzenia. Bez przygotowania pod okiem profesjonalistów niektóre kobiety mają obawy, jak właściwie rodzić.
To prawda: musimy szybko nadrobić wszystko to, czego nie było z racji braku szkół rodzenia. Muszę przyznać, że nasze pacjentki są coraz lepiej wyedukowane: czytają, szperają na specjalistycznych formach, czy grupach, podpytują koleżanki. Ale to wciąż tylko teoretyczna wiedza. Często przyszłe mamy nie mają świadomości ryzyka i tego że poród może się skomplikować. To kwestie, o których mówi się i pisze rzadziej, nie są tak szczegółowo wyjaśniane, dlatego panie nie zawsze są na nie przygotowane. Oczywiście organizm jest mądry: sam nakierowuje przyszłe mamy na to, co mają robić, jak oddychać, ale kiedy te czynności nie są wcześniej ćwiczone, jest to po prostu mniej efektywne. To ważne chociażby w przypadku rozciągnięcia krocza, bo pozwala uniknąć nacięcia, czy zminimalizować skalę pęknięcia. Z kroczem, które nie jest dobrze przygotowane, jest to trudniejsze. Podpowiadamy też mamom inne przydatne metody, na przykład że jedzenie ananasa ma działanie przeczyszczające i może wpływać na kurczenie się macicy, że chodzenie po schodach może przyspieszyć proces, a aniballe przygotować drogi rodne do porodu.
Chyba w lepszej sytuacji są mamy, które rodzą po raz kolejny. Przynajmniej wiedzą, czego się spodziewać.
Paradoksalnie nie. Często właśnie dlatego, że mają świadomość co je czeka, są jeszcze bardziej zdenerwowane. Szczególnie jeśli są naznaczone wcześniejszymi przykrymi doświadczeniami. Są nastawione na wielki ból. Tymczasem okazuje się na przykład, że wbrew utartej świadomości, pacjentki, które poprzednio rodziły przez cesarskie cięcie, tym razem mogą urodzić naturalnie i robią to naprawdę pięknie. Oczywiście jeśli w grę wchodzą kwestie medyczne, jakieś problemy z miednicą, to nie wolno ryzykować. Zawsze ostateczna decyzja jest podejmowana po szczegółowej konsultacji z lekarzem. Ale jedno cięcie nie musi determinować wszystkich kolejnych porodów.
Dużo mówi pani o wzajemnym zaufaniu na linii pacjentka – personel. Jak wygląda to praktyce? Czy kobiety od razu otwierają się przed położną, czy jednak mają poczucie, że mają zbyt małe doświadczenie w opiece nad dzieckiem i że będą z tego powodu oceniane?
Młode mamy nierzadko mają wrażenie, że proszą o pomoc za szybko i na wyrost, że powinny sobie same z czymś poradzić. Tymczasem warto jest prosić o wsparcie, pytać: po to jesteśmy. Może się okazać, że pozornie błahy problem ma potem ogromne znaczenie. Dlatego na oddziale obserwujemy młode mamy i podchodzimy do nich, kiedy widzimy, że coś się dzieje, nie czekając aż dziecko albo mama zaczną płakać i zestresują się jeszcze bardziej. Jesteśmy od tego, żeby nakierowywać i warto z tego korzystać. Cały czas jesteśmy też obok pacjentek po cesarskich cięciach, żeby czuły się bezpiecznie i miały stałą opiekę. Zdarza się, że przyczyną frustracji pań są rady mam, czy teściowych, udzielane w najlepszej wierze. Ich zainteresowanie i gotowość, aby dzielić się doświadczeniem jest wspaniałe i nieocenione. Ale czasem kobieta słysząc, że źle podtrzymuje główkę, czy nieodpowiednio trzyma maluszka, zaczyna się wycofywać. Na naszym oddziale z pacjentkami rozmawiają lekarze, położne, psycholog i dietetyk. Staramy się przełamywać różne stereotypy, które mimo upływu lat świetnie się trzymają.
Niedawno otrzymała pani tytuł „Położna na Medal” w województwie śląskim. Konkurs organizuje Akademia Malucha Alantan, a patronat nad nim mają: Naczelna Rada Pielęgniarek i Położnych, Fundacja Rodzić po Ludzku oraz Stowarzyszenie Dobrze Urodzeni. Co ważne: laureatki są wybierane na podstawie zgłoszeń mam, które były pod ich opieką. Jak zaczęła się pani zawodowa droga, która doprowadziła panią do tej nagrody?
Na początku miałam zupełnie inne plany. Od zawsze bawiłam się w lekarzy i robiłam wszystkim operacje na niby. W liceum należałam do koła ratownictwa okołomedycznego, które zapewniało opiekę podczas rajdów rowerowych. Chciałam kontynuować tę ścieżkę. Z czasem zaczęłam rozmawiać z koleżankami o tym, że może warto byłoby zająć się wyłącznie opieką nad kobietami. Złożyłam papiery na kierunek pielęgniarstwo i położnictwo, gdzie z racji obłożenia skierowano mnie właśnie na położnictwo. Pierwszy rok był bardzo ciężki, ale zdałam egzamin i zaczęłam pracę. Wtedy porodówką zaraziły mnie koleżanki z oddziału: Jadzia i Renata, które przekazały mi swoją pasję i zawsze służyły mi wsparciem i radą. Kiedy okazało się, że zostałam zgłoszona do konkursu, byłam zaskoczona. To wielka radość i satysfakcja, że moja pomoc jest potrzebna i doceniona. Bardzo się cieszę, bo bardzo mi zależy, żeby mamy miały dobre wspomnienia z początkowych chwil z maluszkiem i żeby były one magiczne. Zawsze powtarzam, że każdy poród jest pierwszy i jedyny, bo za każdym razem porusza w kobiecie inną cząstkę. To fantastyczne, kiedy pacjentka powie: „Było super, dziękuję”, bo to oznacza, że naprawdę nadaję się do tego zawodu.