Kiedyś się mocno tym przejmowałam. Jako świeżo upieczona mama, wiecznie zmęczona (bo kolki), nieumalowana (bo kiedy?), głodna (bo karmiąca) nie mogłam patrzeć na te wyfiokowane mamusie w telewizji i w prasie, które 2 tygodnie po porodzie prezentowały figurę modelek i totalnie nie było po nich widać macierzyństwa. Zastanawiałam się, dlaczego one nie mają problemu cieknących piersi (2 tygodnie po porodzie i już ustabilizowana laktacja?), jak do cholery wbiły się w te szpilki (opuchlizna nóg ich nie dotyczy?) i jak one to robią, że chodzą takie od ucha do ucha uśmiechnięte (czy ktoś im zabrał pociążowe hormony?). Było to tak niewiarygodne i nierealne, że w pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy to może ja jakoś wyjątkowo źle to wszystko znoszę?
A potem wyszłam z dzieckiem na spacer, poznałam inne mamy i zobaczyłam, że jednak nas jest więcej. Nas matek – które jakoś muszą sobie same dawać radę. Których nikt nie ubiera, nie czesze i nie podsuwa pod nos gotowego cateringu. Których nie wożą limuzynami, którym nie zabierają dzieci na pół dnia, by mogły się wyspać. Których ważniejszym celem od błyszczenia jest uporanie się z kolkami, znalezienie najlepszego sposobu na usypianie i upolowanie najlepszej promocji na pieluchy.
Jeszcze później – to już chyba przy drugim dziecku – naszła mnie refleksja, że jednak żyjemy w różnych rzeczywistościach. One -matki celebrytki i my – matki z życia wzięte. Co najlepsze – w końcu zaczęłam twierdzić, że to my mamy lepiej. Dlaczego? Bo nie udajemy, że czujemy się super (wychodząc ze szpitala z dzieckiem, zostawiając malucha pod czyjąś opieką). Bo nie mamy presji, by wyglądać jak milion dolarów w momencie, gdy wszędzie nam gdzieś coś leci (chyba połóg dotyczy wszystkich rodzących?). Bo nikt nas nie zmusza do wkładania za małych butów. Bo nic nam nie odbiera i nie zakłóca tych pierwszych chwil z dzieckiem. Bo w końcu – mamy roczny urlop macierzyński a nie taki, co trwa dwa tygodnie.
I choć nóż w kieszeni mi się otwiera, gdy widzę te szołbiznesowe mamy, w śniadaniówkach opowiadające, jak to należy wychowywać dziecko czy być idealną mamą, nauczyłam się to olewać, bo każda normalna matka wie jaka to ściema. Wszystkie wiemy, że prawdę o macierzyństwie znajdziemy prędzej na placu zabaw niż w tabloidzie. Że trud wychowania nie polega na publicznym narzekaniu i że spędzanie czasu z własnym dzieckiem nie liczy się tylko wtedy, gdy udowodnimy to zdjęciami na Instagramie.
Dziś cieszy mnie fakt, że moje dzieci jeździły w wózku, który sama sobie wybrałam, znając opinię innych mam, a nie w takim, który wcisnął mi reklamodawca. Że mogę sobie wyjść na spacer z dzieckiem bez makijażu i dzięki temu te 15 minut mieć dla niego więcej. Że jestem szczęściarą, bo mój mąż nie tylko przewijał nasze dzieci, ale też wstawał do nich w nocy i tulił w najgorszych kolkach. Na koniec najbardziej cieszy mnie fakt,że ocenę z macierzyństwa nie wystawią mi tabloidy i obcy ludzie wytykający mnie palcami, ale moje własne dziecko. Dla niego chcę i staram się być idealna. Nie popularna.