NIEPOKÓJ
Zamiast cieszyć się jej narodzinami, co chwila prosiłam położną, by coś zrobiła. Miałam wrażenie, że moje dziecko ma problem z oddychaniem. Na moją wyraźną prośbę, włożyli jej do buzi i noska ssak, by odessać zalegające wody płodowe i ewentualny śluz. Świst jednak nie minął – co więcej – przerodził w „pianie”, więc sama położna zaczęła panikować. Zabrała malutką i pobiegła z nią do pokoju lekarzy. Chwilę później dziecko zostało zabrane do specjalnego inkubatora, a ja zostałam pozostawiona w stresującej niewiedzy.
Słowo stridor pojawiło się zaraz potem, gdy zapytałam co się dzieje z dzieckiem. Wytłumaczono mi, że to stridor, którego przyczynę muszą zdiagnozować. Nie znałam tego określenia. Dla mnie brzmiało strasznie, a okazało się zwykłym świstem krtaniowym. Ten świst sprawił, że zamiast cieszyć się bliskością dziecka, mogłam odwiedzać je tylko w porach karmienia, na krótko wyjmując ze specjalnego łóżeczka, które monitorowało pracę jego serduszka i tętna. Bano się oddać mi dziecko, dopóki nie dowiedzą się co jest źródłem tego dziwnego odgłosu towarzyszącego oddychaniu. Mój stres rósł i wcale nie byłam szczęśliwa z powodu, że na oddziale neonatologicznym moje dziecko dostało ksywkę „kogucik”…
DIAGNOZA
Przez tydzień szukano przyczyny. Córka była badana pod kątem wady serca, wykonywano jej kilka razy USG, badano główkę. Najgorsze były badania inwazyjne – laryngologiczne, gdy córce zaglądano głęboko do gardła przy użyciu różnych lekarskich narzędzi. Stałam pod salą i płakałam razem z nią. Na diagnozę długo czekaliśmy. Po 10 dniach karetka zawiozła nas do szpitala dziecięcego, by tam wykonano zabieg laryngologiczny pod głęboką narkozą. Zabieg przybliżył nas do pełnej diagnozy, którą okazała się… wiotkość krtani, później potwierdzona jeszcze rentgenem.
Nie taki diabeł straszny… ciśnie się na usta. Wiotkość krtani to mimo dość niepokojącej nazwy, nie stanowiąca zagrożenia dla życia dziecka przypadłość. Na dodatek, dość częsta u noworodków. Wynika ona z nieutwardzonej chrząstki, z której zbudowana jest dziecięca krtań. Ponieważ krtań jest miękka, przy wdechu (gdy dziecko leży na pleckach) zapada się i częściowo blokuje drogi oddechowe, a wdychane powietrze generuje specyficzny świst. Zwykle dziecko normalnie i bezgłośnie oddycha tylko gdy leży na brzuszku. Stridor nie stanowi zagrożenia dla życia, jeśli maluch jest poza tą przypadłością zdrowy. Problem może się pojawić w momencie kataru, gdy np. drogi oddechowe będą jeszcze dodatkowo zablokowane przez wydzielinę. My na szczęście etap wiotkości przeszliśmy bez infekcji, ale na wszelki wypadek zakupiliśmy monitor oddechu, który kontrolował oddech naszego dziecka podczas snu.
PRZYPADŁOŚĆ SAMOULECZALNA
Z czasem przyzwyczailiśmy się do tego osobliwego „piania” naszego kogucika. Zdziwieni byli zwykle ci, którzy widzieli nasze dziecko pierwszy raz. Córka była słyszalna z drugiego pokoju, więc trudno się dziwić, że niektórzy reagowali przerażaniem. Próbowaliśmy dociec, skąd to się wzięło u naszego malucha. Starsza córka nie miała takich problemów po urodzeniu. Od lekarzy wiemy, że prawdopodobnie stało się to na etapie wczesnego życia płodowego dziecka, gdy kształtowała się krtań. Doszło do jakiś zaburzeń podczas tego procesu. Na szczęście, nie jest to wada nieodwracalna. Przygotowano nas na to, że stridor będzie z miesiąca na miesiąc malał. Gdy dziecko zacznie siedzieć, stanie się prawie niesłyszalny. Do utwardzenia chrząstki krtani miało dojść w ciągu pierwszych dwóch lat życia dziecka. I rzeczywiście, tak się stało. Po pół roku córka przestała „piać”, delikatne świsty zdarzały się jeszcze czasem w nocy. Po roku ustały.
Dziś córka ma 6 lat i wiotkości krtani nie pamięta. My zresztą też zdążyliśmy zatrzeć w naszej pamięci tamte chwile. Dziś zamiast piejącego kogucika mamy w domu rozkrzyczaną do granic możliwości dziewczynkę. Słychać ją nie tylko w drugim pokoju, ale i w mieszkaniu sąsiadów… 🙂