Zanim zaszłam w ciążę, twierdziłam, że nie będę karmić piersią. Nie miałam żadnej wiedzy na ten temat. Wydawało mi się, że to archaiczny sposób żywienia dziecka, prowadzący jedynie do bólu piersi, które staną się mało jędrne i nieatrakcyjne, a przecież to atrybut kobiecości.
Na rynku jest przecież tyle rodzajów mleka modyfikowanego wzbogaconego w witaminy i minerały – myślałam naiwnie. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, że mój światopogląd odmieni się zupełnie i że stoczę walkę o to, aby jednak karmić piersią. Walkę, którą wygrałam.
Decyzję podjęłam jeszcze w ciąży
Jeszcze w ciąży, bardzo szybko doszłam do wniosku, że karmienie piersią również jest naturalne jak poród siłami natury, a więc najlepsze dla dziecka. Przestałam się zastanawiać nad tym, czy piersi będą bolały i jak karmienie wpłynie na ich wygląd. Postanowiłam: urodzę naturalnie, przystawię dziecko do piersi i popłynie mleko. Będzie pięknie. Słyszałam gdzieś coś o jakichś problemach, o nawale, o braku pokarmu, poranionych sutkach, miałam jednak, jak mi się wtedy wydawało, jeszcze sporo czasu, żeby zgłębić temat.
Po porodzie zaczęły się schody…
Po cięciu cesarkim trafiłam na salę poporodową, na której leżały mamy z maluchami. Położne wciąż obiecywały, że zaraz przyniosą mi dziecko. Czekałam prawie 12 godzin, w końcu miałam dość siły, aby odwiedzić małą w pokoju dla noworodków. Siedziałam przy inkubatorze i patrzyłam jak śpi. Jedna z położnych zapytała, czy chcę ją nakarmić, pomogła mi przystawić córeczkę do piersi. Mała nie umiała ssać, położna naciskała moje piersi. Nic nie leciało. Nie miałam pokarmu. Wyraziłam zgodę na dokarmianie mlekiem modyfikowanym. Przecież inaczej będzie głodne – myślałam. Dostałam szpitalny laktator i zalecenie, odciągać pokarm co 2 godziny, także w nocy. Przystawiać dziecko do piersi. Położne miały masę pracy i nie miały czasu, aby wyjaśnić mi jakie to ważne i że od tego zależy, czy nam się uda. Na całe szczęście nie dałam się zmęczeniu, choć przez 3 doby w ogóle nie spałam. Odciąganie pokarmu zajmowało mi około godziny (30 minut pracy z laktatorem, do tego oczekiwanie na miejsce w pokoju laktacyjnym, wyparzanie akcesoriów itd.), zajmowałam się dzieckiem, karmiłam je, przewijałam, musiałam mieć też czas na jedzenie czy toaletę. Przystawianie do piersi – praca z laktatorem – posiłek, mijały 2 godziny i trzeba było zacząć proces od nowa. Na sen nie było czasu. Obserwowałam inne mamy ściągające mleko, ich butelki były pełne. Moja nadal była pusta. Minęły 3 doby, a zamiast mleka z moich poranionych piersi płynęła krew, a z oczy łzy. Alicja karmiona była przez sondę i strzykawkę mlekiem w proszku. Byłam zmęczona i rozżalona. Położne rozkładały ręce. Mama i teściowa radziły „już się nie męcz”, mąż mówił, że lepiej się wyspać. Nie miałam pokarmu. Nie potrafiłam urodzić własnego dziecka, musiałam pozwolić, aby lekarze wyjęli ją z mojego ciała, a teraz jeszcze to. Nikt nie wierzył, że mogę karmić, a ja szeptałam mojej córeczce: „Kocham Cię, nie urodziłam Cię, ale Cię wykarmię”. Nie wiem skąd miałam w sobie tyle determinacji.
Mleko zaczyna się w głowie!
Mała była zdrowa, dobrze przybierała na wadze, w 5 dobie po cc mogłyśmy wrócić do domu. W kuchni czekały już zakupy, które zrobił mąż – butelka i duża paczka mleka modyfikowanego. Na całe szczęście kupił też laktator. W 6 dobie odwiedziła nas położna środowiskowa. Cudowna kobieta, której wiele zawdzięczam. Nie mogła poświęcić mi zbyt wiele czasu, jednak bardzo mi pomogła. To ona udzieliła mi najprostszych, a zarazem najważniejszych rad. Poradziła wyrzucić mleko modyfikowane i butelkę do kosza oraz uwierzyć w to, że mogę karmić. Zaleciła jak najczęściej przystawiać dziecko do piersi i utrzymywać kontakt skóra do skóry. To dzięki niej przekonałam się, że mleko zaczyna się w głowie. Idąc za jej radami rozebrałam siebie i dziecko, całymi godzinami siedziałam z małą przytuloną do piersi, przez 24 godziny nie podałam ani kropli mleka z proszku.
W końcu stał się cud!
Mała zaczęła ssać efektywnie, a mleko popłynęło! Byłam z siebie dumna! Moje dziecko ssało pierś, z której płynęło mleko. Życiodajny pokarm. Moje ciało, było zdolne do wykarmienia dziecka. Czułam ogromną radość i wdzięczność naturze za to, że tak pięknie to zaplanowała. Nadal pracowałam z lakatatorem i dokarmiałam małą odciągniętym mlekiem, ssała jeszcze słabo, szybko się męczyła, zasypiała przy piersi. Byłam najszczęśliwszą mamą pod słońcem.
Moja radość nie trwała jednak długo…
Po kilku dniach przyszedł czas na wizytę w poradni dla wcześniaków. Dziecko nie przybierało na wadze. Nikt nie szukał przyczyny, padła diagnoza: dokarmiać mlekiem modyfikowanym. Wróciłam do punktu wyjścia. Wiedziałam już, że jeśli podam butelkę, mała nie będzie chciała ssać piersi, że to zaburzy odruch ssania, rozleniwi dziecko. Że jeśli nie będzie ssała piersi, pokarm przestanie się produkować, że to będzie prosta droga do zakończenia naszego karmienia. Odwiedziliśmy jeszcze kilku lekarzy, wszyscy mówili to samo. Dokarmiać mlekiem z proszku. Ich niekompetencja zachwiała moje przekonanie, że dobrze robię. Słyszałam, że mam za mało mleka, że mój pokarm jest bezwartościowy, za chudy, za słaby, nieodpowiedni. Mąż ufał medycznym autorytetom. Rodzina i znajomi również skazywali nas na mm. Byłam zrozpaczona i byłam z tym sama. Nikt we mnie nie wierzył, a ja czułam, że muszę karmić, że to najlepsze dla mojego dziecka. Od kilkunastu dni nie spałam dłużej niż kilka godzin na dobę, nigdy dłużej niż godzinę bez przerwy. Zmęczenie sięgało zenitu.
Mleko modyfikowane nie jest dla mojego dziecka!
Wtedy poznałam kolejną cudowną kobietę, pediatrę, dzięki której dowiedziałam się nieco więcej na temat składu mieszanek dla noworodków. Mocno poruszyła mnie informacja, że wymyślono je, aby karmić dzieci w sierocińcach. Wiedziałam już, że nigdy nie podam mojemu dziecku mieszanki. Zrozumiałam, że przyrosty masy ciała mojej córeczki, choć nie książkowe, są dobre. Że dzieci karmione piersią mogą wolniej przybierać na wadze, że często przybierają skokowo, że mogą nie tyć przez kilka dni, a potem waga może się zwiększyć. Że bezwartościowy, za słaby, za chudy pokarm nie istnieje. Że mleko mamy jest idealne dla jej dziecka, że jego skład jest dostosowany do potrzeb malucha. Wróciłam do domu spokojna i przekonana o słuszności swoich decyzji. Alicja przybierała na wadze niewiele, ale systematycznie, miała świetne wyniki badań (morfologia, żelazo, mocz). Przy okazji wizyt szczepiennych i kontrolnych ciągle słyszałam, że powinnam dokarmiać małą mlekiem modyfikowanym, choć rozwijała się świetnie i była zdrowa. Nauczyłam się puszczać te uwagi mimo uszu i cieszyć się naszym karmieniem, które trwa już prawie rok.
Drogie mamy, chciałabym Wam powiedzieć, że każda z Was może karmić swoje dziecko, jeśli otrzyma odpowiednie wsparcie. Że Wasz pokarm jest dla maluchów niezastąpiony, a każde karmienie jest na wagę złota. Pamiętajcie, pokarm zaczyna się w głowie.
autor: Wiola, mama Alicji
foto: pixabay.com
A jak u Ciebie wyglądały początki karmienia?