ROZWIĄZANIE KONKURSU!
Dziękujemy Wam za liczny udział w zabawie. Dostaliśmy ponad 200 historii porodowych – zabawnych, wzruszających, zaskakujących. Całe spectrum emocji i doświadczeń, którymi się z nami podzieliłyście 🙂 Dziękujemy Wam za to. Wybór 3 najlepszych opowieści był trudny, bo przecież każdy poród jest piękny i niezwykły na swój sposób. Jednak te historie zrobiły na nas największe wrażenie. Przy jednej się śmialiśmy, przy drugiej wzruszyliśmy, trzecia była zaskakująca. Ta różnorodność historii tylko nas utwierdziła w przekonaniu, że nie ma dwóch takich samych porodów. Każdy jest wyjątkowy <3
OTO ZWYCIĘSKIE HISTORIE PORODOWE
Historia nr 1
„Czy ja już rodzę?” (autorka: Maria P.)
Zgodnie z terminem porodu z USG, który idealnie pokrył się z terminem z OM, mój syn miał przyjść na świat, a raczej miałam mojego syna wydać na ten świat, w dniu 12.09.2018r. Nie spieszyło się jednak chłopakowi i ów „ważny” dzień bardzo mi się dłużył, bowiem nie miałam żadnych oznak zwiastujących jakoby „ta chwila” miała nadejść.
W dniu 13.09.2018r o 9:00 rano (pamiętam dokładnie, bo już myślałam, że to TO) obudziły mnie skurcze brzucha. Myślałam, że to TE skurcze, więc zaczęłam liczyć ich częstotliwość przy pomocy aplikacji i uszczęśliwiona powiadomiłam moją koleżankę – Martynę, która już 2 porody miała za sobą, z prośbą o rady. Skala bólowa sięgała raczej progu 3/10, więc Martyna uspokajała, że to nie to. Po dwóch godzinach skurcze minęły, więc potwierdziłam – fałszywy alarm.
W okolicach godziny 16:00 sytuacja się powtórzyła, więc ja znowu – licznik skurczów plus informacja do Martyny, skala bólu bez zmian 3/10. O 17:30 miałam wizytę u pani ginekolog, więc byłam spokojna. Cały czas myślałam – „no Misiek, to już dziś, zaraz pani doktor potwierdzi, że zaczynamy”. Pewna siebie dopakowałam torbę i pojechałam z mężem do przychodni. W międzyczasie skurcze nabierały na sile i ich skala wynosiła już 5/10. Jednak ich brak regularności powodował, że nie wpadałam w panikę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w gabinecie, po badaniu, pani doktor stwierdziła – „Rozwarcie na opuszek, żadnej akcji porodowej ja tu nie widzę. Sądzę, że prędzej jak za 3-4 dni to się na porodówce nie zobaczymy„. Zamarłam. Jak to?! Przecież te skurcze, te bóle, moje przeczucie…to nie to?! Jezu, to jak to będzie TO, to jak bardzo będzie bolało? Po wizycie nadal miałam skurcze, nieregularne, w tej samej skali. Koleżanka uspokajała – „Na pewno przepowiadające”, a ja…krzyczałam do brzucha „wyłaź młody, bo ja nam dość, zróbmy to w końcu!”.
Wciąż ten sam dzień. Godzina 22:00, mówię do męża „boli, mam skurcze, idą od pleców, kurde to niemożliwe, że to nie TO…”. Piszę do Martyny – „Skala bólu wciąż 5/10, skurcze z pleców, nieregularne, to już?” i standardowa odpowiedź każdej wieloródki – „będziesz wiedzieć”. Przepraszam, że w tym miejscu przeklnę, ale nie k…, nie będę wiedzieć, rodzę po raz pierwszy i nie wiem co i jak! Poszłam spać.
Północ. Budzą mnie skurcze. Włączam licznik – 15 minut. Przerwa. Idę spać. Pół godziny później to samo. Wstaję, piszę do Martyny. Skala bólu 5/10, więc nawet nie boli. Regularność, hmm…żadna. Co 15 minut przez 30 sekund, co 2 minuty przez 30 sekund, co minutę przez 45 sekund i znowu po 15 minutach. Biorę prysznic podczas skurczy, przechodzi, ból się zmniejsza, nie znika, ale się zmniejsza. Co na to Martyna – „idź spać, jak się zacznie będziesz wiedzieć”. Nie wiedziałam.
Od 1:00 do 2:00 w nocy to samo – skurcze nieregularne, średnio bolesne, ciągną się od pleców w dół, ból mija pod prysznicem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jaka ze mnie silna babka i jaką mam skalę bólu. Jak się okazało dużą, bo…ja rodziłam kuźwa! Godzina 2:30 skurcze są w skali 7/10, na przemian 1 minuta przerwy, 1 minuta skurczu, kilka minut przerwy, 30 sekund skurczu, a więc wciąż nieregularne. Grzejnik w łazience prawie ze ściany wyrwałam podczas tych skurczów. Krzyczałam na pół dzielnicy.
Na pewno się zastanawiacie, co na to mój mąż, który spał za ścianą? Nic. Zupełnie nic. Spał dalej, ba…nawet chrapał. Opisuję sytuację Martynie, na co ona – „przepowiadające, idź pod prysznic”. Nie ufam jej już. Kłamała.
Godzina 3:00 skala bólu 10/10 budzę męża:
Ja – wstawaj! chyba rodzę, a jak nie, to chcę cesarkę!
Mąż – ale o co chodzi?(mówi zaspanym głosem) W końcu dopiero PANA obudziłam, a to, że się darłam na pół dzielnicy od półtorej godziny to nic?
Ja – rodzę!!!
Mąż – co?(nadal zaspanym głosem)
Ja – ubieraj się albo odbieraj poród!!!
Wstał. Przeciągnął się. Podrapał po głowie.
Ja – zbieraj się do cholery!
Ruszył. Pamiętam to dokładnie, bo będąc z nim w już prawie 12-letnim związku po raz pierwszy tak mnie zdenerwował.
Jedziemy.
Zapomniałam dodać, że mieszkamy za przejazdem kolejowym, a do szpitala z domu mam 15 km. Przejazd zamykany jest średnio co 15 minut na 15 minut. Jak myślicie 3:30 rano, przejazd otwarty czy zamknięty? Oczywiście, kuźwa, że zamknięty! Ja już nawet skurczów nie liczę, zlewają się w jeden. Boli. Meeega boli. Skalę mi rozwaliło. Z każdym skurczem drę się jak poparzona. Czekamy na pociąg. W myślach tysiąc przekleństw plus modlitwa OTWÓRZ SZLABAN. Jest pociąg. Otwarte.
Jedziemy.
Ja – gazu młody, bo zaraz urodzę! Nie hamuj! Chrzanić, że czerwone! Pusto jest! Każdy sąd cię uniewinni! Jedź!
W między czasie oczywiście drę się przy każdym skurczu. Nie pamiętam już czy co minutę czy co dwie. Jesteśmy. Mąż mnie wysadził pod wejściem i pojechał zaparkować. Dochodziła 4 rano. Pukam do drzwi, otwiera mi wesolutki Pan pielęgniarz. Uśmiech od ucha do ucha. Ja złożona w pół ledwo stoję.
Pielęgniarz – w czym mogę pomóc? – I uśmiech podrywacza.
Ja na to ze zbolałą miną (wyraz twarzy zapewne miałam wymowny, ale cóż) – chyba rodzę.
Pielęgniarz – ooo, to co wózeczek, czy sama pani pójdzie? – powiedział to z ironicznym uśmieszkiem.
Ja ledwo stojąc, podpierając się ściany, z wykrzywioną od bólu twarzą – jakby pan był tak uprzejmy to wózeczek, bo kroku nie zrobię.
Pielęgniarz – zapraszam.
Skurcz. Meeega skurcz. Ja w ryk. Co on na to spytacie? „No chyba jednak faktycznie pani rodzi” i zaczął biec. Oj biegł, biegł jak szalony, aż mi ten wytworzony podmuch wiatru włosy potargał.
Jesteśmy. Czekam na położną. Idzie.
Pielęgniarz – Pani twierdzi, że rodzi. – I znów ten uśmieszek. Cholernie mnie tym denerwował.
Położna – każda tak mówi, zbadamy, zobaczymy.
Miła kobietka, ale w tamtej chwili jej wesoły humor strasznie mnie drażnił. Wjeżdżamy do gabinetu i tekst „jak będzie skurcz to hyc i przeskakujemy na fotel do badania”. Myślę sobie – co ja zając?! Wskoczyłam. Badanie…i zdziwienie położnej – „9 cm, faktycznie Pani rodzi, skurcze parte idą. No to przyspieszamy”. Przebiła mi pęcherz płodowy, no i się zaczęło. Ból już w prawdzie nie narastał, w końcu przyjechałam ze skurczami partymi, ale pielęgniarz wczuł się w rolę i biegł ze mną na blok porodowy. Mąż zdążył. Biegł za nami. Tam akcja standardowa. Ja krzyczę do wszystkich wokół – „wyciągnijcie go!”, mąż trzyma mnie za rękę i patrzy, położna uspokaja…ehh…najgorsze 40 minut mojego życia. Tak – 40 minut. I bogu dzięki, bo dłuższego porodu to bym nie zniosła.
Była godzina 4:45, piątek -14.09.2018r. Położna położyła mi syna na piersi, mąż przeciął pępowinę. Magia. Tej radości, którą w tamtej sekundzie poczułam nie jestem w stanie opisać. Bólu już nawet nie pamiętałam, ale historię mojego porodu już zawsze będę pamiętać.
Martyna oczywiście usłyszała ode mnie to i owo, bo gdyby mnie nie uspokajała, że to nie TO, zapewne byłabym w szpitalu duuużo wcześniej, na spokojnie.
Pamiętajcie-żeby mieć idealnego mężczyznę trzeba go sobie urodzić.
Powie każda matka swojego syna.
Pozdrawiam.
Marysia – szczęśliwa matka Michała, urodzonego w dniu 14.09.2018r o godzinie 4:45 z wagą 3160g i długością 53cm
Historia nr 2
„Wygrany mecz” (autorka: Bogumiła K.)
Moje opowiadanie muszę zacząć od tego, iż jestem wielką fanką siatkówki. Od 10 lat staram się oglądać mecze ligowe, śledzę wszystkie transfery i oczywiście nie przegapiłam żadnego meczu reprezentacji Polski. W roku 2018 okazało się, że zostanę mamą! Ogromna radość, wielkie zaskoczenie i panika. Co teraz? Pierwsza wizyta u lekarza, jest termin. Zgadnijcie kiedy? Na finał mistrzostw świata w siatkówce…
Nadszedł ten dzień. Podwójnie wyczekany. Polacy znów w finale, a ja modlę się, mówię do mojego już ogromnego brzuszka, żeby poczekał jeszcze jeden set. I kolejny. I jeszcze ceremonię moich dzielnych chłopców. I wytrzymał! Jeden sukces za mną. Po meczu cieszyłam się jak dziecko, ale hola hola. Miałam na dzisiaj termin a tu nic się nie dzieje! Jednak Mały wyczekał moment idealnie. Odczekał jeszcze około dwie godzinki i musiałam jechać do szpitala. W domu panika, w drodze spokój jak nigdy. Przyjęli mnie, wypełniliśmy papiery i nic, spokój. Aż nagle skurcze tak szybko przyspieszyły, wody odeszły, biegiem na porodówkę. Postęp porodu był bardzo szybki, raz dwa (choć w bólu i troszkę na haju po gazie rozweselającym) osiągnęliśmy 9 cm. I stop. Akcja zatrzymała się… KTG chodzi, ale nagle zwalnia. Położna wzywa ordynatora, bo Maluszkowi zaczęło spadać tętno. Wiedziałam, że nie dam rady go urodzić. Naprawdę to czułam. Ba. Chciałam, żeby szybko Go wyciągnęli, bo coś jest nie tak! Nigdy nie byłam bardziej pewna co do swoich przeczuć… Ordynator przyszedł, poczęstował się żelkami (miałam w razie co) zbadał ( tak, tak, badając mnie TAM jedną ręką, drugą wcinał moje żelki) i ze stoickim spokojem stwierdził- kochaniutka jedziemy na blok. Wszystko tak szybko się potoczyło, byłam tak wycieńczona psychicznie i fizycznie, że z bloku pamiętam tylko czarną, kudłatą główkę mojego dzielnego chłopaka. Przeczucie mnie nie myliło… Owinięty podwójnie pępowiną nie mógł dobrze ustawić się w kanale rodnym. Chwila zwłoki i skończyłoby się tragicznie. Ale mój mały kibic dał radę. Jak się okazało od urodzenia ma zadatki na siatkarza, bo był długaśny aż miło, a nogi tak długie, że wszyscy byli w szoku!
Dwa zwycięstwa jednego dnia. Dwóch „trenerów” którzy świetnie rozegrali te „mecze”. (Pan Ordynator cudny człowiek, choć wyżarł mi połowę opakowania żelek, a na wizytach wciąż pytał czy mam je jeszcze…) Dwie dramatyczne rozgrywki w całkiem innych kategoriach ujęte oczywiście, ale lepiej bym tego nie zaplanowała. Gdy znieczulenie minęło mogłam cieszyć się moim małym, wiernym kibicem, kilka godzin po pięknym zwycięstwie naszych reprezentantów.
Dzień nie do zapomnienia!
Historia nr 3
„Niedopita kawa” (autorka: Dorota G.)
Dzień mojego porodu zapamiętam do końca życia. Jest to historia, którą mój mały synek będzie opowiadał swoim dzieciom…
Zbliżał się termin mojego porodu wyznaczony na 29 października 2018 r. Nosiłam pod sercem małego chłopca Piotrusia. Wszyscy czekali na jego przyjście na świat. Wszystko spakowane i przygotowane.18 października nic nie zapowiadało, że będzie to właśnie ten dzień. Przed północą obudziło mnie dziwne uczucie…Tak jakbym poczuła silne kopnięcie mojego maluszka…kiedy wstałam, aby przejść się chwilkę po mieszkaniu poczułam, że odchodzą mi wody płodowe. Szybko obudziłam męża z krzykiem ” Misiek chyba się zaczyna! Rodzę”. Spokojnie weszłam pod prysznic, aby się wykąpać i czyściutka jechać do szpitala. Mój mąż nawet zrobił sobie kawę…
Pod prysznicem poczułam pierwszy skurcz…Pomyślałam, że trzeba liczyć czas między skurczami…kolejny przyszedł za minutę…następny za kolejną minutę…zaczęłam panikować. Zawołałam do męża, aby poszedł po samochód, bo chyba szybciej urodzę niż nam się wydawało. Zaczęłam się ubierać i schodzić z drugiego piętra. Przez ciągłe skurcze ledwo pokonywałam kolejne schodki. Nagle poczułam, że skurcze zupełnie się zmieniły i zaczęłam mimowolnie przeć! Czułam jak mój malutki idzie na świat! Na parterze naszego bloku już wiedziałam, że nigdzie nie pojedziemy… Czułam główkę dziecka. Spojrzeliśmy z mężem sobie w oczy i już wiedzieliśmy, że jesteśmy zdani na siebie.
Mąż wezwał karetkę, a ja położyłam się na podłodze. Mąż odebrał poród sam… Nasz synek spieszył się niesamowicie, aby nas poznać. Cały poród od pierwszego skurczu trwał 9 minut… Jakież było zdziwienie lekarzy z karetki, kiedy pokazałam im pod swetrem mój mały cud ☺️. Mąż położył mi go na gołej piersi, aby nie zmarzł. Ten czas kiedy leżałam na zimnej podłodze i tylko czekałam kiedy Piotruś zapłacze.. Zapłakał i to głośno! Pobudził sąsiadów na parterze. Sąsiedzi byli oszołomieni widokiem pod ich drzwiami. Zorganizowali koce i ręczniki…. Nawet ktoś przyniósł miskę z wodą…bo tak zawsze jest na filmach…?. Piotruś urodził się cały i zdrowy!!!! Ważył 3710 i dostał 10 pkt.
Teraz jak wchodzę do swojego bloku z Piotrusiem na rękach spoglądam na miejsce, w którym się urodził. I wiecie co…. To był najlepszy poród jaki mogłam sobie wymarzyć!!! Mój mąż i ja do końca życia będziemy pamiętać ten moment. To on przyjął swojego syna na świat. Więź jaka powstała między nim a dzieckiem i między nami jest nie do opisania.
Ps. Mój mąż nie zdążył wypić swojej kawy…