Moja starsza córka właśnie odbywa swoją pierwszą rozłąkę. Ze mną. Jest już na tyle duża, że pozwoliliśmy jej wyjechać na zimowisko. W domu została z nami jej młodsza siostra, mimo tego – tęsknota i smutek są wielkie. Nie potrafię dostatecznie cieszyć się drugą córką, wiedząc, że ta pierwsza – jest daleko ode mnie. Na pewno dobrze zaopiekowana i spędzająca ciekawie czas, ale mnie tam z nią nie ma. Więc cierpię i zadaję sobie pytanie – czy tak samo czułabym się, gdyby na wyjazd bez rodziców pojechało moje młodsze dziecko? Odpowiedź mnie trochę przeraża i przychodzi z wielkim trudem. Nie.
Jest jakaś silna więź, gruba nić, która łączy z pierwszym dzieckiem. Wspomnienie narodzin, choć takie dawne – wyryło się mocniej w pamięci i sercu. Świetnie pamiętam całą ciążę a potem tę niezwykłą inicjację macierzyństwa. Te emocje są żywe we mnie do dzisiaj. Przy kolejnym dziecku wszystko było całkiem inne. Choć łez wzruszenia i uczucia przepełniającej serca miłości nie brakowało. Mimo to, było inaczej. Ciąża trwała jak jeden dzień, poród pamiętam dość mgliście. Trudno mi odtworzyć pierwsze dni po porodzie. Umknęły mi pierwsze uśmiechy i gaworzenia, za żadne skarby świata nie mogę sobie przypomnieć, kiedy drugiej córce wyszedł pierwszy ząbek. Ciągle mam poczucie, że najgłębiej swoje macierzyństwo przeżywałam przez jego pierwsze dwa lata, gdy mogłam skupić się na jednym dziecku. Przyjście na świat drugiego nie pozwoliło mi już tak analitycznie i tak drobiazgowo cieszyć się każdą chwilą. Było pięknie, choć inaczej. Czułam się doświadczoną matką, więc wszystko robiłam szybciej – bez dłuższego zastanawiania się. I chyba właśnie dlatego zaczęłam gubić te okruszki macierzyństwa, pielęgnować szczegółowe wspomnienia – skupiając się na dużych i istotnych momentach.
Kocham moje córki równie mocno. Traktuję tak samo i daję im tyle samo siebie. Za obie oddałabym życie. Gdzieś jednak w podświadomości czuję tę subtelną różnicę. To bowiem pierwsza córka nauczyła mnie tej bezwarunkowej miłości i taką miłość jako pierwsza mi dała .To ona odkryła moją lepszą stronę duszy, dała motywację do życia i działania, napełniła mnie prawdziwym szczęściem, otworzyła serce i dała poczucie spełnienia w roli, w której się znalazłam. Wyrobiła we mnie cechę cierpliwości, jako pierwsza zwróciła moją uwagę na piękno świata zaklęte w drobiazgach. Nauczyła cieszyć się małymi rzeczami i pokazała, co w życiu ważne. Wrzuciła mi na plecy ciężar odpowiedzialności, z którym musiałam nauczyć się żyć.
To ona jako pierwsza powiedziała do mnie „mama”. To dla niej po raz pierwszy poświęciłam sen i pracę. To jej jako pierwszej śpiewałam kołysanki i nosiłam godzinami, tuląc w nieszczęsnych kolkach. To jej rysunek zawisł jako pierwsze dzieło sztuki na lodówce, to dla niej ugotowałam pierwszą w życiu kaszkę. Przy niej wszystko było pierwsze. Dlatego tak ważne i tak mocno pamiętane. Nić, która się z każdym takim „pierwszym” wydarzeniem umacniała, dziś jest bardzo mocna i trudno ją poluzować.
Moja starsza córka. Ona już zawsze będzie moją pierwszą. I dlatego to wszystko dziś dla mnie takie trudne. Bo pierwsze. Ten pierwszy jej wyjazd i jej pierwsze samodzielne kroki, to moje pierwsze doświadczenie dłuższej rozłąki. Z niecierpliwością czekam aż wróci. Moment powrotu też będzie na pewno wyjątkowy i niezapomniany. Bo pierwszy.