Macierzyństwo jest często przedstawiane zbyt kolorowo, szczęśliwie, a przecież nie zawsze tak jest… Powinno się kręcić filmy o depresji, baby blues, żeby kobiety i ich rodziny były świadome że to się zdarza. Będzie długo, ale i tak opisałam to w skrócie…
W marcu 2020 r. urodziłam córkę, mając 28 lat.
Ciąża planowana, wyczekana, mąż szczęśliwy i ja też. Pierwszą ciąże poroniłam, więc w drugiej byłam bardzo ostrożna. Perfekcyjnie przygotowana na wszystko, wszystkie książki przeczytane. Tydzień przed porodem dowiaduję się, że przez cholerny Covid jest zakaz porodów rodzinnych. Płaczę przez tydzień, że nie będzie że mną męża. W końcu chodziliśmy razem na szkole rodzenia, żeby się dobrze przygotować.
Po siedmiu dniach po terminie porodu trafiam do szpitala. Po jedenastu dniach lekarze postanawiają wywołać poród oksytocyną. Ja mam obniżony nastrój i chyba początki depresji. Zakaz porodów rodzinnych, zakaz odwiedzin, poród nie następuje, trzeba wywoływać… Stres, do tego gorsze traktowanie, bo nie mam lekarza prowadzącego ze szpitala w którym jestem..
Po 8 godzinach podawania oksytocyny urodziłam siłami natury… chorą córeczkę. Zielone wody, więc córkę zabrali. Okazuje się że ma zaburzenia oddychania i podwyższone CRP. Przychodzi do mnie Pani Doktor, mówi że to infekcja okołoporodowa i że ja byłam chora w ósmym miesiącu ciąży (przeziębienie), to i dziecko chore. Czyli moja wina!? Totalna załamka.
To moja wina że dziecko jest chore!!!
Po paru godzinach przynoszą mi dziecko do karmienia. Córcia śpi (pewnie nakarmiona mm), nie chce ssać. Trudno, spróbuję później. Dziecko leży na oddziale neonatologicznym, ja na położniczym. Chodzę na karmienie, ale nam nie wychodzi. Córka nie chce łapać piersi, próbujemy w kapturkach. Dziecko dużo płacze, więc położne proponują karmienie mlekiem modyfikowanym. Co mam zrobić, dokarmiam i jestem załamana… Przecież tak marzyłam o karmieniu piersią. Przeczytałam tyle książek, blog Hafija, więc czemu nie wychodzi, dlaczego!?!
Do walki wkracza laktator. Nic nie ściągam, maksymalnie 5 ml. Co ze mną nie tak?! Położne słabo pomocne. „Przystawiaj! Ściągaj! Się nie stresuj!” Pomogą przystawić do piersi, odejdą, córka się odrywa od piersi i płacze, i tak ciągle! Ja załamana ze musze dokarmiać modyfikowanym, że truję dziecko.
Co ze mnie za matka!?
Cztery dni po porodzie – brak pokarmu, brak nawału. Dokarmiam mlekiem modyfikowanym. Położne zapisują każde mm, które biorę. Widzę, że są złe. Ja nie śpię, albo przystawiam, albo ściągam. Idę do dziecka, dokarmiam mm dalej.
Dziecko się zachłysnęło. Ja przerażona, klepię po pleckach, ufff przeszło. Położne w krzyk, że zabiję dziecko tą butelką, że nie umiem karmić. Jestem przerażona, chce umrzeć…. Wmawiam sobie ze jestem okropną matką, że swoim zachowaniem zabiję dziecko… Ze wszyscy inni lepiej zajmą się moim dzieckiem niż ja. I co postanawiam?
Uciekam, skoczę i się zabiję.
Mąż z teściową zajmą się dzieckiem. Dostaną odszkodowanie, dadzą radę..
Wychodzę z oddziału, idę na 6 piętro, szlag – nie ma klamek w oknie. Nie skoczę… To wychodzę że szpitala, w koszuli, klapkach i szlafroku. Godzina 11. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, nikt, nawet ochrona… Idę przez miasto, zero ludzi, no bo korona… Wchodzę do bloku, chcę skoczyć, ale za małe okno… Idę dalej, chcę się zabić, ale nie wiem jak. Widzę kościół.
Postanawiam pomodlić się za córkę, potem się zabiję. Trafiam na mszę, mało osób, bo trwa pandemia. Po mszy przychodzi do mnie ksiądz i dwie kobiety. Przytulają. Pogotowie mnie zabiera, odwożą na położniczy. Jestem przerażona tym, co zrobiłam…. Położne są miłe, nikt nie zgłosił mojego zaginięcia, sprawa ucichła. Jak mogłam zostawić dziecko?! No, oszalałam! Przychodzi psychiatra, długa rozmowa. Zwykły baby blues – tak stwierdza. Więc idę do dziecka.
Mam druga szansę, dam radę, samo przejdzie…
Spędzam z dzieckiem kolejne pięć dni. Przystawiam, dokarmiam, ściągam i nie śpię. Po ośmiu dniach wychodzimy ze szpitala, rozmawiam z psychiatrą, baby blues, przejdzie.
W domu jest mąż i mama. Szczęśliwi. A ja? W stresie, panicznym… Karmienie dalej nie wychodzi, dalej nie śpię. Czuję się okropną matką, ciągle w głowie mam myśli samobójcze. Mam kolejne próby. Chcę się utopić. Opamiętałam się. Raz powstrzymała mnie siostra. Wracamy do domu.
Rodzina już podejrzewa depresję. Mąż wiezie mnie do psychiatry. Lekarz każe mu wieźć mnie na oddział, siłą… Bo inaczej mi się uda zabić..
W psychiatryku czuję się jak w więzieniu, przerażona. Diagnoza : depresja poporodowa ciężka z objawami psychotycznymi. Czym to się objawia? Czuję się złą matką, czuję smutek, przygnębienie, płaczę. Jestem zmęczona, ale nie mogę spać, mam dużo złych myśli w głowie, nie odczuwam miłości macierzyńskiej, nie mam siły, z niczym sobie nie radzę, mam poczucie winy. Boję się o dziecko, że zachoruje, że coś się stanie.
Lekarze wdrażają leczenie.
Ja powoli oswajam się że szpitalem. Nawiązuję znajomości. Po 2 tygodniach już jest poprawa. Zaczynam rozmawiać z mężem, z mamą. Tęsknię za dzieckiem. Zaczynam czuć! Samopoczucie się poprawia. Widzę, że leżą tu normalni ludzie, tylko po prostu chorzy lub z problemami. Po miesiącu wychodzę ze szpitala. Szybko. Jestem szczęśliwa. Jest dobrze, biorę leki. Są dni gorsze, są lepsze. Ale leczenie pomaga, wychodzę na prostą.
Mam wsparcie w rodzinie.
W końcu zaczynam cieszyć się macierzyństwem i kocham swoje dziecko! Karmie mm, godzę się z tym. Pobyt w szpitalu, gdzie rodziłam, jest moją traumą.. Czasem mi się wszystko przypomina, ale staram się o tym nie myśleć. Kocham swoją rodzinę, depresja powoli odchodzi w zapomnienie. Dalej biorę leki. Ale po roku będę je odstawiać.
Czemu Wam o tym napisałam? Żebyście wiedziały, że tak silna depresja może dopaść każdego, nawet perfekcjonistki. Że macierzyństwo nie zawsze jest kolorowe, że zdarzają się takie historie. Straszne, ale prawdziwe…
Nie życzę nikomu takich przeżyć, sama nie rozumiem dlaczego mnie to spotkało, widocznie tak miało być…
Kochane mamy z depresją, życzę Wam tak szybkiego powrotu do zdrowia jak i mnie. Takie sytuacje się zdarzają, ale można z tego wyjść i cieszyć się macierzyństwem. Nie obwiniajcie się! To choroba! Którą można leczyć. Wspieram Was.