Niezwykle wzruszająca historia rodziców, którzy po 10 latach starań o dziecko w końcu zostali rodzicami. Przeczytajcie koniecznie!
Dlaczego zdecydowaliście się na in vitro? Jak wyglądała twoja droga do macierzyństwa?
O dziecko, zaczęliśmy się starać z mężem zaraz po ślubie, a więc 10 lat temu. Tak, dokładnie tyle lat trwała nasza walka o upragnione szczęście. Nie była to łatwa walka. Przez pierwsze 2 lata korzystaliśmy z naturalnych sposobów zajścia w ciąże, np. stosowałam zioła na poprawę jakości śluzu, czy karmiłam męża różnymi specyfikami, poprawiającymi nasienie. Moją skarbnicą wiedzy, był przede wszystkim internet. Chodziłam również na monitoring cyklu. Tych metod była sporo, zresztą kilka z nich opisałam w książce. Po kolejnych nieudanych testach ciążowych, postanowiliśmy skorzystać z profesjonalnej pomocy i udaliśmy się do jednego z najbardziej znanych ośrodków w Polsce, zajmujących się leczeniem niepłodności. I tu się dopiero zaczęło. Szereg badań, mnóstwo wizyt. Nie ukrywam, nie jest to tanie leczenie. Za kasę, którą tam zostawiliśmy, mogliśmy mieć już nowy samochód, ale tego chyba nie można porównać. Pary, które walczą z niepłodnością wiedzą, że w tej walce, nic się innego nie liczy, na nic się nie patrzy, wciąż wyczekuje się tych dwóch kreseczek na teście ciążowym. Po pięciu nieudanych próbach inseminacji, zdecydowaliśmy się, za namową lekarza, na in vitro. Szczęście w nieszczęściu, że akurat rząd, przyjął program refundacji zabiegu in vitro. Kto by przypuszczał, że w takim, bądź co bądź konserwatywnym kraju, jak Polska, taki program w ogóle wszedł. Pierwsze in vitro skończyło się niestety niepowodzeniem. Było to dla mnie straszne przeżycie, jeszcze jak teraz o tym myślę, to łza kręci mi się w oku. I nareszcie, po ciężkich bojach, listopad 2013 r., okazał się dla mnie zbawienny. Wtedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży – po drugim podejściu do in vitro. Jak widać, droga do mojego macierzyństwa trwała aż 10 lat. 10 ciężkich, długich lat, mnóstwo nieprzespanych nocy i jeszcze więcej przepłakanych dni. Wieczne oczekiwanie na wynik testu ciążowego i wciąż pojawiająca się miesiączka.
Czym twoja historia różni się od innych?
Dla każdej z nas jej historia jest wyjątkowa. Tak też jest w moim przypadku. Jest to dla mnie piękna bajka, która jak każda bajka zakończyła się szczęśliwie. Czuję się wyróżniona, ponieważ nam się udało. Wiem, że wiele par chciałoby być na naszym miejscu. Też tak miałam, jak słyszałam, że komuś się udało. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że nie wszyscy są tymi szczęśliwcami, dlatego łącze się z nimi w bólu.
Jak wyglądał sam zabieg – jakie towarzyszą emocje temu wydarzeniu?
Wbrew pozorom, sam zabieg nie jest niczym strasznym. Nie różni się zbytnio od zwykłego badania cytologicznego. Pierwszy etap, to stymulacja hormonalna – czyli zastrzyki, które trzeba przyjmować codziennie przez okres około 2 tygodni. Ich celem jest wyprodukowanie, jak największej liczby tzw. pęcherzyków, w których znajdują się komórki jajowe. Następnie, gdy są już odpowiednio duże i tym samym dojrzałe, następuje punkcja, czyli ich pobranie. Odbywa się to w znieczuleniu ogólnym, więc nic się nie czuje. Trwa to maksymalnie 30 minut. Po kilku dniach, należy zgłosić się do kliniki, gdzie poprzez cienki cewnik zapłodnione zarodki są wstrzykiwane do jamy macicy. Trwa to około 5 minut i naprawdę nic nie boli. Później pozostaje już tylko oczekiwanie. I prawdę mówiąc, to oczekiwanie było dla mnie najgorsze, gorsze od samego zabiegu.
Co powiedziałabyś mamom, które zastanawiają się nad zabiegiem?
Nie ma się nad czym zastanawiać. Jeśli wszystkie inne metody zawiodły, a medycyna daje nam taką możliwość, to uważam, że należy z tego skorzystać. Gdyby nie in vitro, nie byłoby ze mną teraz mojego już 6-miesięcznego skarba. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Dopiero teraz wiem, co mogłabym stracić, gdybym nie zdecydowała się na in vitro.
A gdyby nie in vitro, to co?
Pewnie adopcja. Szczerze mówiąc, gdy przystępowałam do in vitro, nie brałam takiej opcji, że może się nie udać. Pokładałam w ten zabieg wszelkie nadzieje i nie pomyliłam się. Obecnie, zastanawiamy się z mężem nad drugim dzieckiem i jeśli nie uda się nam znowu w sposób naturalny, to również przystąpimy do zabiegu.
Kiedy się udało, o czym pomyślałaś?
Tym cudownym dniem był 12 listopada 2013 r. Nigdy tego nie zapomnę. Rano pojechałam oddać krew do badania testu ciążowego. Nic nikomu nie mówiłam, że to ten dzień, nawet mężowi. Wyniki miały być po południu. Mogłam je odczytać przez intenet. Tak strasznie się denerwowałam, że z nerwów nie mogłam się zalogować do systemu. Zamknęłam oczy i ponownie je otworzyłam. Nie mogłam uwierzyć. Serce mi zamarło, tchu zabrakło. Wynik bety był wysoki, co oznaczało, że jestem w ciąży 🙂 Zaczęłam płakać ze szczęścia, wzięłam telefon i dzwonię do męża, a ten nie odbiera. Zadzwoniłam więc do mamy i nie mogłam wydusić z siebie słowa, z nerwów telefon wyleciał mi z ręki. Razem zaczęłyśmy płakać. Tak, to było piękne. Najpiękniejsze uczucie, jakie może być. Gdy mój mąż Tomek, oddzwonił nie mógł uwierzyć, myślał, że sobie żartuje. Słyszałam, że głos mu się łamie. A przecież zawsze jest taki twardy:)
Nie wiem o czym wtedy myślałam, o wszystkim naraz i o niczym. W takiej chwili, trudno jest skupić się na czymkolwiek. 10 lat czekaliśmy na tę właśnie chwilę. I kto powie, że cuda się nie zdarzają. Nam się zdarzył.
Pary starające się o dziecko potrzebują zwykle wsparcia, gdzie wy je otrzymaliście?
Naszym wsparciem i tym samym siłą napędową była rodzina. Zwłaszcza rodzice i rodzeństwo. Gdyby nie oni, nie wiem, czy dzisiaj byłabym w miejscu, w którym jestem. Owszem w klinice, można było skorzystać odpłatnie z pomocy psychologa, ale nas nie było już na to stać. Na szczęście są jeszcze instytucje, takie jak Nasz Bocian, które bezpłatnie pomagają wszystkim tym, którzy tej pomocy nie mają skąd otrzymać. My nie musieliśmy z takiej formy pomocy korzystać, ale wiem, że są tacy, co korzystają.
Mam nadzieję, że poprzez moją książkę, będę mogła pokazać jasne strony in vitro, ale również pomóc odpędzić strach, który towarzyszy przed zabiegiem. Chciałabym dać nadzieję innym, że jednak można, że się udaje. Walczcie do końca!!!
Dziękuję za wywiad, życzę powodzenia wszystkim starającym się i trzymam za Was mocno kciuki. Laura
rozmawiała: @sofijka
foto: pixabay; materiały promocyjne
Całą historię Laury i jej drogę do macierzyństwa możesz poznać w książce: Moje In Vitro. Historia prawdziwa