-Reklama-

Macierzyństwo. Oczekiwania kontra rzeczywistość

Życie wiele rzeczy weryfikuje. Np. to, jak będzie wyglądać macierzyństwo. Inne wyobrażenia towarzyszą ci w czasie planowania i ciąży, inna rzeczywistość zastaje cię później. Oto najbardziej widoczne różnice pomiędzy tym, co sobie wyobrażałam, a tym, co się wydarzyło, gdy w końcu zostałam mamą.

-Reklama-

 

Odczytanie testu ciążowego

 

Miało być:
Jeszcze na etapie planów, wielokrotnie wyobrażałam sobie ten cudowny moment jako przełom. Miała być radość do łez, wspaniała niespodzianka dla męża, wzruszenie przyszłych dziadków, motyle w brzuchu i bezgraniczne poczucie szczęścia. Po prostu niebo miało spaść na ziemię.

 

Okazało się:

Nikt mi nie powiedział, że ciąża trafi się wtedy, gdy nie będę się jej spodziewać. Że test ciążowy zrobię tuż przed wyjściem do pracy i zamiast skrupulatnie zaplanowanej niespodzianki dla męża, będzie rzucone w pośpiechu „jestem w ciąży”. Że nie będzie dnia wolnego i świętowania, że zamiast tańca radości pojawi się drżenie rąk i nóg ze stresu. Że cały dzień będę chodzić jak struta nie wiedząc, jak to teraz będzie. Z jednej strony tyle człowiek na to czekał i przecież to spełnienie marzeń, z drugiej przeraża to co przede mną. Cholera, nie ma już odwrotu…

 

Ciąża

 

Miało być:

Miał być cudownie zaokrąglony brzuszek, dumnie wypinany na lewo i prawo, by wszyscy podziwiali moje szczęście. Z dumą noszone ubrania ciążowe, życzliwi ludzie w sklepach, w autobusach i urzędach. Ciążowe zachcianki spełniane z uśmiechem na ustach przez męża, bezkarne jedzenie po 22-ej i spanie do 11-ej.

 

Okazało się:

Brzuch wcale nie chciał być okrągły jak piłeczka, był jedną wielką oponką. Dodatkowych kilogramów nabrały także pośladki, nogi i twarz. W domu z daleka omijałam lustra. Szkoda mi było kasy na drogie ciążowe ciuchy, taniej wyszło nosić t-shirty męża. W urzędach nie byłam jedyną uprzywilejowaną osobą, więc w kolejkach i tak stałam. W autobusie ludzie udawali, że mnie nie widzą, a na ulicach zamiast życzliwości czułam raczej spojrzenia z politowaniem. Jedzenie po 22-ej wcale nie było takie fajne i kończyło się niestrawnościami, a mąż wysłany do sklepu po lody był obrażony, bo to była pora meczu. O spaniu też mogłam zapomnieć. Nie wzięłam pod uwagę, że do pracy w ciąży też chodzić trzeba.

 

Karmienie piersią

 

Miało być:
Z niecierpliwością czekałam na ten moment. Za cel obrałam sobie wykarmienie dziecka swoim mlekiem co najmniej do ukończenia roku życia. W wyobraźni widziałam siebie uśmiechniętą, tulącą w ramionach i karmiącą piersią swoje nowonarodzone dziecko. Prawie jak obraz jakiegoś impresjonisty. O laktatorze wypowiadałam się z pogardą a na matki karmiące mlekiem modyfikowanym patrzyłam z wyższością, w myślach mówiąc „ja taka nie będę”.

 

Okazało się:

Nikt mi nie mówił, że karmienie piersią to jakaś większa filozofia. Skąd mogłam wiedzieć, że dziecko może mieć problem dobrze chwycić brodawkę, że może nie mieć siły ssać, że cycki mogą się zbuntować i nie produkować cennego pożywienia. Efektem było karmienie przez łzy. Poranione brodawki bolały i krwawiły, dziecko denerwowało się i pociło przy każdym przystawieniu, spadało na wadze a mleka było tyle, ile się mieści na łyżce do zupy. Obrazek szczęśliwego karmienia piersią pozostał w wyobrażeniach. Zaprzyjaźniłam się z laktatorem, a po mleko modyfikowane bez wstydu udałam się do apteki już po 3 miesiącach od porodu.

 

Nocne pobudki

 

Miało być:

Kolki, zęby! – straszyli. Co tam! – mówiłam. Damy radę! Ostrzegała mama, ciocia i przyjaciółka. Zobaczysz, nie będziesz spać w nocy! A ja im odpowiadałam, że jakoś się ułoży. Że kilka pobudek w nocy nie jest w stanie mnie zmęczyć, że wstanę tylko na chwilę – nakarmię, przewinę i znowu odpłynę w objęcia Morfeusza. Co to za problem!

 

Okazało się:

Nie było kilka a kilkanaście pobudek jednej nocy. I nie na pięć minut, ale czasem przerwa we śnie trwała 2-3 godziny. W dzień chodziłam na rzęsach, ale jakoś nie znajdywałam czasu, by nadrobić zaległości w odpoczynku. Po kilku tygodniach wyglądałam jak zombie i za przespaną noc oddałabym wszystkie skarby świata. Pierwszą przespaną w całości nockę dostałam po 4 latach. Ale wiecie co? Warto było czekać.

 

Kupowanie ubranek i zabawek

 

Miało być:

Cieszyłam się jak dziecko, że zrealizuję w końcu swoje dziecięce marzenia. Że dam swoim dzieciom zabawki, o jakich sama śniłam. Że będę przebierać swoje córki w sukienki dla księżniczek i upinać włosy z fryzjerską precyzją, by były najpiękniejsze. Nie mogłam się doczekać pierwszych wspólnych zakupów i mierzenia podobnych ciuchów. Wyprawa z ośmiolatką na zakupy wydawała mi się lepszą opcją niż randka z mężem.

 

Okazało się:

Życie pokazało, że dzieci niekoniecznie muszą podzielać gust mamy. Że skoro ja nie lubię różowego, córki mogą go naprawdę kochać. Że ubranie od stóp do głów w różowe, brokatowe wizerunki lalek Barbie to szczyt marzeń kilkulatek, ale dramat dla matki. Nie wiedziałam, że już trzylatka może mieć własny gust i ubieranie do przedszkola to jak walka na wojnie. Że w zimie można chcieć chodzić w klapkach a w lecie w kozakach – bo tak ładniej. Że wspólne pójście do sklepu z dzieckiem to mega udręka. Nie wspominając o pieniądzach, które znikają z konta z szybkością światła. Tylko dlatego, że dzieci rosną zdecydowanie za szybko a ubrania jakoś nie…

 

Wspólne spanie

 

Miało być:

Rozczulały mnie zawsze obrazki śpiących z rodzicami dzieci. Czyż to nie cudowne tulić do siebie taką słodką istotkę? Czuć jej oddech na swojej twarzy i ciepły dotyk maleńkiej stópki? Mieć w ramionach cały swój świat i rano być witaną przez najpiękniejszy bezzębny uśmiech na świecie…

 

Okazało się:

Spanie z dzieckiem wcale nie jest wygodne. Całą noc robisz wszystko co możesz, by zająć jak najmniejszy procent powierzchni łóżka, by ten mały wiercipięta mógł spać w poprzek. A i tak budzisz się jak po niezłej tyrce na siłowni. Bolą wszystkie mięśnie, kręgosłup wysiada a pod okiem jakieś dziwne zaczerwienienie po dość silnym kopnięciu… tej słodkiej, małej stópki.

 

Wspólne wyjścia

 

Miało być:

Nie mogłam się doczekać, by pochwalić się dzieckiem w każdym miejscu, do jakiego pójdę. By wspólnie z dziećmi celebrować fajne chwile. Usiąść w ulubionej restauracji, wypić kawę w kawiarni prowadzonej przez przyjaciół, wpaść na kolację do znajomych czy wyjechać na prawdziwe rodzinne wakacje. W końcu będziemy mogli świętować jak duża rodzina z ulubionego serialu.

 

Okazało się:

Wyjście do restauracji z dziećmi to zły pomysł. Bardzo zły. No chyba,że masz ochotę wzbudzić mega zainteresowanie własną osobą w ulubionej knajpie i znosić litościwe lub pełne wyrzutu spojrzenia innych biesiadników, którym właśnie popsułaś obiad. To zły pomysł, jeśli do restauracji idziesz coś zjeść. Jak dobrze pójdzie, trochę czegoś z talerza dziubniesz, ale nie zdążysz zjeść wszystkiego, bo szybciej skończy się cierpliwość twoich dzieci. Do bezdzietnych znajomych pójść też warto sobie darować. Nie pogadacie a całe spotkanie przesiedzisz w stresie, denerwując się czy twoje pomysłowe dziecko nie rozwali wujkowego Playstation lub nie rozleje marchewkowego soku na przywieziony z Maroka ukochany dywan cioci. A wspólne wakacje? Co to są w ogóle wakacje???

 

Praca zdalna

 

Miało być:

To miało być idealne rozwiązanie dla młodej mamy. Założę firmę, będąc na macierzyńskim, rozkręcę ją i nie będę musiała wracać do znienawidzonej korporacji. Wszystko wydawało się takie proste – dziecko przecież śpi w dzień, czasem się potrafi zająć zabawą, a ja z laptopem mogę pracować nawet na placu zabaw. Wieczorem przyjdzie mąż i przejmie opiekę nad dzieckiem a ja dokończę rozpoczęte projekty. Pogodzę macierzyństwo z samorealizacją. Taki plan!

 

Okazało się:

Najprostsze i jedynie prawdziwe okazało się szybkie założenie firmy. Jedna wizyta w urzędzie i gotowe. Reszta okazała się już bardzo trudna. Praca na doskok, gdy dziecko akurat daje mi 20 minut spokoju – nie sprawdza się. Samo nabieranie energii do działania zajmuje tyle czasu. Realizacja zadań późnym wieczorem jest mało efektywna – zmęczenie po całym dniu bierze górę. Dzwoniący klienci przestają się odzywać po jednym telefonie, słysząc w słuchawce płaczące dziecko i szczekającego psa. Szukanie zleceń zajmuje ci większość czasu, za który nikt ci nie zapłaci. A jeśli miesiąc jest obfity w dziecięce choroby, zapomnij o zwolnieniu – inaczej nie zarobisz nawet na podatek… suma sumarum – rzucasz 40 godzinną tygodniowo pracę w korpo na rzecz pracy po 100 godzin w tygodniu i to za mniejsze pieniądze i w gorszych warunkach. Opłacalne?

Przeczytaj jeszcze:

Gdy dziecko płacze, wymusza, terroryzuje…

Matka freelancer. Czy to się opłaca?

Najbardziej szokujące metody wychowawcze

 

Autor: Ania
foto:pixabay.com
-Reklama-

Musisz przeczytać

Podobne artykuły

Komentarze

Jesteśmy też tutaj

236,433FaniLubię
12,800ObserwującyObserwuj
414ObserwującyObserwuj

Przeczytaj również